piątek, 18 kwietnia 2014

Seattle, WASHINGTON- vol. 1



Dzień 12, 13, 14 / Day 12, 13, 14
10. 11. i 12. 13. marca/ 10th, 11th, 12th and 13th of March
poniedziałe, wtorek, środa/ Monday, Tuesday, Wednesday, Thursday
WASHINGTON


Seattle leży pomiędzy Zatoką Puget a jeziorem Waszyngtona z ujściem na Pacyfik, prawie 108 mil (174 km) na południe od granicy z Kanadą.
Miasto jest siedzibą hrabstwa King. Zespół miejski Seattle-Everett-Tacoma liczy ponad 3,3 mln mieszkańców. W czerwcu 1889 centrum miasta uległo pożarowi nazwanemu The Great Seattle Fire. Odbudowane miasto stało się jeszcze świetniejsze, ale położone na terenach bagiennych nowe budynki, cięższe od wcześniejszych drewnianych, zaczęły się zapadać. Kiedy po latach budowano drogi i chodniki, przy utwardzaniu gruntu okazało się, że nowe aleje i ulice będą musiały znajdować się na wysokości pierwszych pięter. Tak właśnie w Seattle powstały charakterystyczne piwnice. Spacerując obecnie po centrum Seattle, przechodzień znajdzie się często na zewnątrz na poziomie drugiego piętra. Żaden z budynków Seattle pierwotnie nie posiadał piwnic. Jeszcze do dziś w "piwnicach" istnieją dawne witryny sklepów i widoczne są okna instytucji i mieszkań. Podobne zjawisko osiadania budynków spotkać można w niewielu miejscach na świecie. (Innym poza Seattle przykładem jest Irkuck, jednak tam za zjawisko odpowiada wieczna zmarzlina.)
W Seattle urodził się Jimi Hendrix. W Seattle młodzieńcze lata spędził znany muzyk Quincy Jones. Stąd także pochodzi Duff McKagan, basista Guns N' Roses i Velvet Revolver. Stąd pochodzi też znany raper Ben Haggerty znany jako Macklemore.
Rozwój ruchu muzycznego 'grunge' z późnych lat 80. i wczesnych 90. XX wieku skupiał się głównie w tym mieście, stąd też grunge jest zwany także "Seattle Sound" (co po polsku można przetłumaczyć na "brzmienie Seattle"). Tu powstały takie zespoły jak Nirvana, Soundgarden, Alice in Chains, Mudhoney, Mother Love Bone i dziesiątki innych kapel z tego nurtu; swoje korzenie miał tu też Pearl Jam (powstały po rozpadzie Mother Love Bone z wokalistą pochodzącym z Evanston, Eddiem Vedderem). Ale o tym już niedługo, bo poszłam do muzeum, gdzie była wystawa poświęcona Nirvanie- było ekstra! Sprawdzajcie zatem bloga już niedługo.

Jadąc do Seattle wiedziałam o nim tylko tylko, iż- ciągle pada (a ulice śliskie jak brzuch ryby), jest ponuro, ciemno i mrocznie. Taki obraz miasta w mojej głowie zrodził się po obejrzeniu (bardzo obrego) serialu „The Killing”. To tamto Seattle ciągle jest deszczowe, ludzie są bezomni, a życie toczy się w portowych dokach. Nie widziałam najsłynniejszego seattlowskiego filmu- „Bezsenności w Seattle”, ale nadrobię. 
W Seattle deszcz pada przez 150 dni w roku, a 226 dni jest zachmurzonych. Całkiem to sporo, toteż kalosze miałam w aucie pod ręką. Przyjechałyśmy do miasta w poniedziałek w południe bardzo zmęczone po drodze z Yellowstone (jechałyśmy całą noc bez noclegu, zrobiłyśmy 700 mil/ 1126 km), więc byłyśmy jak zombie. 
Nie wiem czy słyszeliście o coachsurfingu- jest to strona internetowa na której ludzie się ogłaszają w różnych miastach i oferują miejse do spania u siebie w mieszkaniu za darmo. Ewa pojechała tak tam w zeszłym roku i poznała Mika, więc i w tym roku zadzwoniła do niego, czy nie przenocowałby 4 polek na dwie noce. Oczywiście i chętnie się zgodził, także nie mieszkałyśmy w motelu, ale bardzo ładnym mieszkanku niedaleko (4-5 min piechotą) od najsłynniejszej atrakcji turystycznej Seattle- wieży o naziwe Space Niddle (dosłownie- kosmiczna igła), na którą się wjeżdża i podziwia widoki. Seattle nas tak wciągnęło, że zostałyśmy tam do czwartku rano i po obfitym i pysznym śnadanku w knajpie za rogiem ruszyłyśmy w kierunku Portland.

Ale o samym Seattle- mimo, ze nie przepadam za deszczem, byłam ciekawa tego miasta. Z czego ono słynie? Dla mnie z Nirvany (ale o niej w osobym i następnym poście, na który już zapraszam!). Poza tym- nic o nim nie wiedziałam, wikipedia też była średnio pomocna. Ale mieszkając u rdzennego mieszkańca Seattle, nie sposób było się nie dowiedzieć! W informacji turystycznej dostałyśmy mapę z zaznaczonymi ciekawymi miejsami w Seattle i Mike pokazał nam gdzie mamy iść, a co pominąć. I tak już pierwszego dnia w poniedziałek będąc strasznie zmęczone po podróży poszłyśmy na słynny Pike Place Market- targ dwu lub trzy poziomowy ze wszystkim: świeżymi kwiatami, warzywami, rybami, ciastkarenkami, pamiątkami, dosłownie ze wszystkim. Ale że była to już godzina 17 to większość wystawców już pakowała swoje rzeczy. 

Następnego dnia miałyśmy w końcu szansę się wyspać, więc pięknym, słonecznym (!!) popołudniem jeszcze raz udałyśmy się do Pike Place Market i mogłyśmy podziwiać wszystkie stoiska w całej okazałości. Strasznie mi się spodobały małe ciastkarnie, widać, że ze świeżymi ciastkami jakie widywałam w Polsce, a nie ze sztucznymi słodyczami w Starbucksie i było faktycznie pysznie! Dla mnie pełnią szczęśca to było chodzenie z kawą z lokalnej kawiarni pośród sprzedawców i podziwianie tłumów, bosko! Poszłyśmy później zobaczyć wybrzeże, ale woda jak to woda, za to owoce morza pachniały wspaniale. Skusiłam się na co nieco, ale o tym za chwilę. Zobaczyłyśmy część miasta, która została wybudowana na zgliszczach po wielkim pożarze jaki nawiedził Seattle w 1889 roku- jest tam muzeum i można zejść do podziemi zobaczyć jak to wyglądało, bo tak naprawdę Seattle jest podniesione o jeden poziom i wybudowane na nowo, zamiast odbudowywać je po pożarze. Zostawiono zgliszcza i „piętro” wyżej wybudowano miasto od nowa. Nie poszłam na wycieczkę po tym muzeum, ale następnym razem się wybiorę. Tak, już wiem, że będzie następny raz! Wróciłyśmy do PP Market i zjadłyśmy kanapkę z halibutem, świeżuśkim i pachnącym, do tej pory na samo wspomnienie mi ślinka cieknie! Młody właściciel był super uprzejmy i zabawny, w ramach tego, że byłyśmy jego ostatnimi klientkami mogłyśmy wybrać ile chcemy zapłacić za jedzenie, ale że mnie to zamurowało, to on nabił na kasę 5 $ zamiast 15 $ i stwierdził, że to jego knajpka i nie musi się przed nikim tłumaczyć z takich czynów, ale za to zachowanie dostał hojny napiwek, więc i tak wyszedł na swoje :-) na pewno tam wrócę zjeść jakąś jeszcze grillowaną rybę! Gdybym tylko znała nazwę tego baru, wszystkim bym go polecała!

Jak się okazało, wcalę w środę rano (jak zakładał plan) nie ruszyłyśmy z Seattle dalej na południe, bo Mike zaproponował nam świętowanie jego kolegi urodzin razem z nim i jego znajomymi- nie wypadało odmówić :-) Ucieszyłam się, że zostajemy kolejny dzień w mieście, bo chciałam pójść do muzeum popkultury (Experience Music Project), a nie miałam już na to czasu we wtorek. O tym będzie kolejny post, także bądźcie czujni!

Jak wygląda świętowanie urodzin po amerykańsku? Koce na trawie, alkohol (w czerwonych plastikowych kubkach oczywiście!), przekąski i zabawy (badminton, freesby) w parku (pogoda dopisywała kolejnego dnia, wyobrażacie sobie, jakie szczęście?!), kolacja w knajpce i bar karaoke na koniec. Amerykanie są bardzo otwari, ale to już wiem od dawna, nikogo nie dyskryminują ze wzgldu na pochodzenie, czy wiek, czy z jeszcze innych powodów, także imprezy z nimi są przednie. Gardło mnie bolało od śpiewów, a brzuch ze śmiechu. Zdjęcia będą za 2 posty ;) po 4 dniach pożegnałysmy Mika serdecznie i zmęczone przygodami ruszyłyśmy w drogę.

Jak oceniam Seattle? Zakochałam się w tym mieście, centrum jest na tyle „małe”, że można je przejść w pół dnia spacerkiem, są fajne małe uliczki, ale też i wielkie wiezowce. Czułam się tam bezpiecznie, a co przecznicę miałam wrażenie, że jestem gdzie indziej, bo tak zmienną architekturę ma to miasto. Mam takie wrażenie, że to miasto podoba mi się nawet bardziej niż San Francisco! Oczywiście nie widziałam wszystkiego i pewnie jest dużo więcej lepszych/ gorszych miejsc, ale z tego co miałam okazję oglądać- Seattle jest wspaniałym miastem i wiem już, że będę chciała tutaj wrócić na 2-3 dni. Sprawdzałam już nawet bilety lotnicze, z Oakland/ San Franisco i bilet kosztuje w dwie strony około 200 $, więc całkiem nieźle. A do tego myślę o wypożyczeniu auta po przylocie i pojechaniu do oddalonego o 100 km Vancouver w Kanadzie na jeden dzień. Pomysł jest, teraz tylko czekać na realizację! Już się nie mogę doczekać powrotu do Seattle! 




Space Needle – wysoka wieża widokowa i maszt telewizyjny, główny symbol Seattle





 













Najsłynniejsze miejsce w mieście









Prawdziwa cukiernia, a nie Starbucksowe cukry!












I pierwszy Starbuck na świecie- załozony w 1971 w Seattle jako" coffee bean roaster and retailer", czyli kawiarnia gdzie sprzedaje się parzoną kawę





Widok na nadbrzeże

















Wybrałam się z Anią na szczyt Space Niddle, żeby zobaczyć miasto z góry. I tu ważne- jak ktoś się wybiera, bilet jednorazowy kosztuje 19 $ za jeden wjazd, a za 2 wjazdy 24$ niby po to, żeby mieć szansę zobaczyć miasto za dnai i wieczorem. Pani w kasie trochę nam pomogła i doradziła, żeby wjechać na wieżę około 19 i zobaczyć miasto za dnia, poczekać 20 min na zachód słońca i podziwiać widoki w nocy, na co też chętnie przystałyśmy i tak za 19 $ miałyśmy najlepsze możliwe widoki- za dnia w nocy i o zachodzie słońca.


























…ciąg dalszy nastąpi!

1 komentarz:

  1. Ja przez ten deszcz jestem jakoś negatywnie nastawiona do tego miasta ;/ ale w sumie I wtak warto zobaczyć. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń