Około godziny jazdy metrem (z przesiadkami) dzieli wielkomiejski Manhattan od atlantyckich plaż w dzielnicy Coney Island i Brighton Beach. Coney Island również nie jest oazą ciszy i spokoju, jeśli myślicie, że jest tak tylko woda i piach. Słynie głównie z wesołych miasteczek, budek z fast foodami i zatłoczonych plaż. Jest symbolem kiczu i dlatego/mimo to, trzeba zobaczyć to miejsce na własne oczy. Na początku XX wieku Coney Island zaczęła zasługiwać na miano „największego na świecie placu zabaw”. Początkowo były to okoliczne plaże i trzy wesołe miasteczka wybudowane w latach 1887-1904 (Luna Park, Dreamland, Steeplechase Park). W 1920 roku na Coney Island dotarło metro, a w 1925 roku wybudowano promenadę. W roku 1955 pojawiło New York Aquarium. CI to półwysep i położona w jego środkowo-zachodniej części dzielnica rezydencjalna wchodząca w skład nowojorskiego okręgu Brooklyn:
Słynne hot dogi Nathana na Coney Island, co roku jest tu konkurs ile kto zje w określonym czasie
W środku tłumy
A tak wygląda zawał serca. Smaczny, ale tak 5/10.
I to z czego słynie CI, czyli wesołe miasteczko. Pomiędzy rokiem 1880 a końcem II wojny światowej na Coney Island znajdowało się największe w Stanach Zjednoczonych skupisko lunaparków i innych, podobnych atrakcji turystycznych, które przyciągały kilka milionów turystów rocznie. Bardzo to przypomina Santa Cruz:
Wygląda to tak, patrząc z góry- Ocean, piasek, deptak i wesołe miasteczko
Molo jakie jest, każdy widzi
(Mamo, przetłumaczę Ci "nie robię błędów, ja z nimi chodzę na randki)
Z moją wspaniałą Alicją
Ktoś nagrywał teledysk..
..takie widoki też były..
Julian, chłopak Alicji dał nam wytyczne co do Coney Island- patrzcie na ludzi, bo są dziwni, zjeździe hot doga u Nathana i spróbujcie "funnel cake", takiego smażonego nie wiadomo czego. Zupełnie bez sensu, nawet nie wiem co to za smak. Ciasta?
Stylowi bardzo ludzie tam byli
Fajna miejscówka z wieloma graffiti
Jak mi się podobał Coney Island? Było fajnie przez te 2-3 godzinki jak byłyśmy turystkami. Nie położyłam bym się na tej plaży, wśród tych ludzi.. Nie zrozumcie mnie źle, ale oni wydawali się jacyś brudni. Tłumne rodziny Meksykanów i innych południowo-amerykańskich nacji, z lodówkami, parasolami, całym asortymentem kuchennym zapakowanym w małe autko. Coney Island uchodzi za taką właśnie plaże dla biedniejszych ludzi, których nie stać, żeby pojechać wzdłuż Long Island na coś o wiele ładniejszego (patrz post z 1 dnia w NYC). Chociaż może jakbym marzyła o wodzie i piasku to bym się tam z desperacji wybrała? Zapewne tak, no ale..
Ciekawie jest tam się wybrać na pół dnia, lub kilka godzin, jak my to zrobiłyśmy- porobić zdjęcia, zjeść coś, posiedzieć i popatrzeć na ludzi- było miło, ale obie miałyśmy taki samo wrażenie, że tpo tym naszym krótkim zwiedzaniu czas wracać do domu. Nie było uczucia, jak to często się miewa (ja mam), że można by siedzieć na plaży cały dzień, zostać do wieczora, zrobić ognisko, a w nocy jeszcze popatrzeć na gwiazdy. Nie, chciało się wracać do klimatyzowanego i czystego domu.
Natomiast jeśli ktoś by zapytał czy żałuję czy tam pojechałam, zupełnie NIE! Było superowo, naśmiałyśmy się z Alą co niemiara, popatrzyłyśmy na niektóre wspaniałe ciała i wpadałyśmy w depresję nad swoimi, po czym stawałyśmy się modelkami patrząc na następne przechodzące osoby. Na jednej ławce grają na bębnaach starsi panowie z Dominikany (mieli koło siebie flagi), obok nich jacyś południowcy próbowali ich zagłuszyć puszczając salsę, dalej 20 m inna grupka tą salsę tańczyła- atmosfera interesująca. Coney Island to Ameryka w pigułce. Każda rasa, każdy kolor skóry, każdy język. Wspaniałe miejsce, bardzo kiczowate, ale zdecydowanie trzeba je zobaczyć, a co odważniejsi powinni przejechać się na którymś z rollercosterów i zjeść hot doga u Nathana. Tylko nie odwrotnie!
Zazdroszczę, uwielbiam wesołe miasteczka :)
OdpowiedzUsuń